Ja chcę, żeby moja Łódź rosła, żeby miała pałace wspaniałe, ogrody piękne, żeby był wielki ruch, wielki handel i wielki pieniądz.
(...) bo pan dobrze wie, że płotkę zjada duży kiełbik, kiełbika zjada okoń, a okonia zjada szczupak, a szczupaka? Szczupaka zjada człowiek! A człowieka zjadają drudzy ludzie, jedzą go bankructwa, jedzą choroby, jedzą zmartwienia, aż go w końcu zjada śmierć. To wszystko jest w porządku i jest bardzo ładnie na świecie, bo z tego robi się ruch.
Elektrownia przy ul. Targowej w Łodzi (EC1) to pierwsza łódzka elektrownia zbudowana w 1907 roku.
W 1900 roku niemiecka firma Siemens & Halske złożyła ofertę na budowę i eksploatację elektrowni w Łodzi i otrzymała koncesję, ale jej nie sfinalizowała. W 1906 r. odstąpiła tę koncesję petersburskiemu Towarzystwu Elektrycznego Oświetlenia. Spółka, która eksploatowała już elektrownie w Petersburgu i Moskwie, wyasygnowała 10 milionów rubli i przystąpiła do budowy elektrowni, na przydzielonym terenie przy ul. Targowej 1.
Rozpoczęto od razu wytwarzanie energii elektrycznej przy pomocy zestawu złożonego z lokomobili Lanza i prądnicy niskiego napięcia o mocy 60 kW zainstalowanego w podziemiach Grand Hotelu przy ul. Krótkiej (ob. R. Traugutta) 3, tzw. „Prowizorium I”. Przystąpiono jednocześnie do budowy „centrali” i układania sieci kablowej, w dużej mierze podziemnej. Pierwsze roboty rozpoczęto 2 maja 1906 r. ułożeniem kabla niskiego napięcia - 120 woltów - od „Prowizorium I” sklepu „American Diamant Palace” przy ul. Piotrkowskiej 37. Ciekawe jest istnienie w Łodzi napięcia 120 woltów do początku lat 60. XX wieku w niektórych domach i dzielnicach, obok powszechnego napięcia 220 woltów. 7 maja 1906 r. kabel został włączony do eksploatacji. Wieczorem przed sklepową witryną zebrał się tłum, a wystawa rozświetlona była elektrycznością.
Elektrownia łódzka, druga pod względem wielkości w ówczesnym Królestwie Polskim po warszawskiej, nastawiała się głównie na dostawę energii elektrycznej dla przemysłu, gdyż było to dla fabryk znacznie wygodniejsze od użytkowania lokalnych maszyn parowych. Zainstalowane pojedyncze silniki elektryczne, o dużej mocy pełniły bez kłopotów tę rolę, jaką przedtem pełniła maszyna parowa.
Około 90% energii sprzedawanej w pierwszych latach jej działania służyło do napędu silników, w przeciwieństwie do elektrowni warszawskiej, która wówczas była niemal całkowicie elektrownią oświetleniową.
I wojna światowa na działalności łódzkiej elektrowni odbiła się niekorzystnie: spadło zapotrzebowanie na energię elektryczną. Wytwarzano trzykrotnie mniej energii, choć ilość odbiorców (przeważnie drobnych) nawet nieznacznie wzrosła.
Po wojnie zaczął się rozwój elektrowni. Na jej rozbudowę przeznaczano wszystkie zyski, ponieważ w tamtym czasie nie było komu ich wypłacać w formie dywidendy. Na odzyskanie prawa własności elektrowni byli koncesjonariusze poświęcili całe lata starań w okresie międzywojennym. Uciekali się do różnych kombinacji i oszustw. Elektrownia, która powinna być upaństwowiona (była upaństwowiona przez kilka pierwszych lat) przeszła znów w ręce prywatne, w dużej części niemieckie - po ominięciu przepisów traktatu wersalskiego.
Po II wojnie światowej elektrownię upaństwowiono. Wkrótce zaczęto budowy elektrociepłowni, które zmieniły zasady gospodarki elektrycznej i cieplnej w mieście, wprowadzając centralne ogrzewanie do mieszkań, szkół, szpitali, urzędów i fabryk oraz dostawy pary technologicznej do fabryk.
Po 1989 roku historia zatoczyła koło. Właścicielami Elektrociepłowni stały się spółki akcyjne. Pierwsza elektrownia później zaadaptowana na elektrociepłownię nie wytrzymała próby czasu, okazała się nieekonomiczna i przestarzała. W 2005 roku przestała działać.
Dawid Halpern szedł wolno Piotrkowską (...) i przypatrywał się miastu, które kochał całą swoją entuzjastyczną duszą.
Nie chciał pamiętać, że to miasto zabrało mu wszystko, co kiedyś posiadał po ojcu, że od łat wielu żyje z dnia na dzień, (...) ale nie tracił nadziei, szedł jednako przez życie, zapatrzony w Łódź i w jej potęgę, oszołomiony jej wielkością, zahipnotyzowany milionami, jakie się przewalały dookoła niego.
Nie miał dzieci, miał tylko żonę, na którą pracował, aby mogła corocznie jeździć do Franzensbadu leczyć się, sam zaś od wielu lat nie wychylał się za Łódź, nie dbał, co jada, jak mieszka, w czym chodzi, sam nic nie miał, ale był szczęśliwym, że miasto posiada coraz więcej, że mógł widzieć ten ruch szalony, przewalanie się towarów, huk maszyn pracujących, zgiełk na ulicach, zapchane składy, nowe ulice, milionerów, fabryki, wszystko, co składało się na ten kolos, który spał teraz pod cichym ciemnym niebem, przez które płynął księżyc.
Kochał Łódź, jak kochał fabrykantów i robotników i jak kochał nawet prostych chłopów, tłumnie ściągających na każdą wiosnę, bo większa ich liczba na ulicach mówiła, że znowu przybędzie miastu fabryk i domów, i ruchu. Kochał Łódź.
A co go obchodziło, że ta Łódź była brudna, źle oświetlona, źle zabrukowana, źle zabudowana, że domy waliły się corocznie na głowy mieszkańców, że w bocznych ulicach w biały dzień zarzynali się ludzie scyzorykami!
O takich głupstwach nie myślał, jak i nie myślał o tym, że tutaj tysiące ludzi marło z głodu, że tysiące ludzi gniło w nędzy, że tysiące ludzi walczyło całym wysiłkiem o nędzny byt i że ta walka, cicha i straszna przez swoją ustawiczność, walka prowadzona nawet bez nadziei zwycięstwa, zżerała więcej ludzi rocznie niźli najgroźniejsze epidemie.
Wykorzystano fragmenty powieści "Ziemia obiecana" - z rozdziałów IX, XIII i XIV (1899). Autor: Władysław Reymont.
Do posłuchania: Placebo - Crawl
poniedziałek, 30 listopada 2009
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz